Stałam w kolejce do kontroli paszportowej na lotnisku w Manchesterze. Wracałam do Lancaster po przerwie świątecznej. Tłum dookoła wielki. Kolejka posuwała się wolno, było duszno, a tą smętną atmosferę przerwał na chwilę facet, prowadzony przez funkcjonariuszy od jednego pokoju do drugiego, podczas gdy zatrzymany darł się na całe lotnisko, że nigdy mu nic nie zrobią. Zniknęli w końcu za drzwiami, powietrze znowu stężało od zapachu i zagęszczenia utuczonych karpiem z bigosikiem ciał, kiedy to zaraz za mną rozległo się westchnienie ulgi. Pani w futrze i czerwonymi ustami, zwróciła się w naszym pięknym języku do pana w skórzanej kurtce: „Dobrze, że nam kiełbasy nie zabrali”.
W domu zwykle jak nikt nic nie ogląda, to jakże ekologicznie i oszczędnie włączone jest TVN24. Tu mam nawyk czytania wiadomości przy śniadaniu. Czym kompletnie psuję sobie humor z rana, ale przynajmniej się rozbudzam. Innym idealnym sposobem na podwyższenie sobie ciśnienia jest wchodzenie w komentarze. Pod czymkolwiek, nieważne czy to nowy wpis Sztucznych Fiołków, „Ida” na Filmwebie czy wpis na Pudelku o tym jak to Rozenek poszła do warzywniaka. Zawsze będzie coś, co nadszarpnie Twoją i tak już ledwie dyszącą wiarę w ludzkość. Szczególnie jeśli jest to po polsku. Akurat wyskoczył mi na Facebookowej tablicy wpis jakiejś strony z serii „jedyne obiektywne wiadomości bez lewackiego zakłamania i czego tylko jeszcze chcecie”, a pod nim ponad sto komentarzy bliźnich, nie potrafiących odróżnić podstawowych pojęć i denerwujących się, że przecież ci kłamcy mówili, że w naszym pięknym kraju, należącym do Unii i Schengen, nie ma żadnych imigrantów. No zero. Nic kompletnie. Skandal po prostu. Ale wiadomo – Polska dla Polaków, Wielka Brytania dla Anglików i Polaków.
Nawiązując do tego, że totius mundi mówi polacco, to gdzieś ostatnio czytałam apropo tego, że wszędzie jesteśmy. Podróżniczka była gdzieś z daleka od miejsca, gdzie do wódki zamawia się pół litra, wszyscy sami jesteśmy popierdółkami, a mężowie są z zawodu dyrektorami. Była gdzieś w środku Azji czy gdzieś, bez bicia przyznam się, że nie pamiętam. Są sobie sprzedawcy ze swoimi straganami i… jest też Polak. Albo może to było przy jakiejś górze czy czymś i sprzedawał wodę. Albo coś a’la figurka Maryi. Mniejsza z tym. Opowiadając o tym mojej współlokatorce zaczęłyśmy sprawdzać wielkość Polonii na świecie. Mozambik? Tak. Kamerun? Też. Gujana czy Ghana? Pewnie. Nawet podobno jesteśmy w Korei Północnej. I, Queen Latifah, daj mi siłę! – w Arabii również. W Berlinie usłyszeć polski to nie problem, tak samo tutaj. Jak byłam w Toronto na szczycie CN Tower w pewnym momencie usłyszałam nasz Mickiewiczowski język. Ucieszyłam się, bo poza narzekaniami mojej mamy, że nie mam czasu na rozmowy z nią, to praktycznie nie słyszałam go od gdzieś wtedy dwóch tygodni. A tu proszę. Tylko że państwo zaczęli rozmawiać tak bardzo niegramatycznym językiem, że me serce to na pewno pozbyło się słuchu, a następnie skoczyło z tej wieży i uciekło na Litwę, do tych zbóż i pól.
Co do ludzi tu, to są świetni, w większości przynajmniej. Ale problem jest taki, że ja to raczej mądrzejsza (albo przynajmniej mądrzej brzmię, moim skromnym zdaniem) w ojczystym języku. I zabawniejsza. Ale jednak zawsze miło też porozmawiać z kimś po polsku. Bo tak. O czymkolwiek. Bo w rozmowie z kim innym mogę użyć aluzji kulturowej, filmowej, politycznej czy jakiejkolwiek innej, byleby polskiej? Jak powiem komuś, kto nie rozumie, to wtedy cały misterny plan w pizdu. I co zrobisz? Nic nie zrobisz (wiem, taka jestem zabawna).
Moja relacja z Polską jest skomplikowana. Ale nic nie jest przecież tylko czarne, czy tylko białe. Irytuje mnie tak wiele rzeczy, że nawet nie da się wszystkich wymienić. Irytuje mnie polityka, ignorancja, mylenie podstawowych pojęć, obrzucanie się błotem i mówienie, by spalić/pobić/wypierdolić/zabić, a potem perorować na temat jak to chrześcijaństwo jest ważnym aspektem polskości. Ludzie mnie irytują (bez urazy). Można milion razy powtarzać, jaki to cholerny kraj jest. Ale… no właśnie – „ale”. Lubię Bałtyk, pomimo wszystko. To jak się zmienia z porami roku. Lubię Mazury, chciałabym pojechać w Bieszczady, a góry to w ogóle lubię latem. Lubię Kraków i Warszawę, każde na swój sposób. Lubię nawet Zakopane z wiecznymi kolejkami na wjeździe. Lubię Zieloną Górę z palmiarnią, którą pamiętam jak jeszcze była przed remontem, i pomimo tego, że na stadionie Falubazu byłam tylko na Wszystkich Świętych, jak tam wtedy robią parking, to jednak wiecie – Falubaz > Stal. Lubię Szczecińskie Błonia, Wały, Filharmonię, która sama w sobie imponująca, to na tle poniemieckich budynków wygląda dziwnie, oraz nawet to, że w któreś wakacje była ewakuacja, bo wydobywali niemiecką bombę z dna Odry. „Tam gdzie Odra, dom, dźwigozaurów rząd”. Szczecin, gdzie Nosowska śpiewając to, patrzyła się na te dźwigozaury i płakała. Lubię naszą historię, z jej wzlotami i upadkami. Lubię naszą kulturę, nawet licząc niektóre nieszczęsne wytwory kinowe, bo bez nich nie byłoby na co narzekać (i co byśmy wtedy zrobili?). Tokarczuk jakby się nazywała Thompson i pisała o wiosce w Yorkshire, nie byłaby taka sama. Lubię nasz język, który jest jedyny w swoim rodzaju. Te wszystkie formy i formy form od innych form we wszystkich przypadkach – no niesamowite. I też w żadnym innym języku nie przeklina się jak po polsku. Pomimo tej całej galarety okropieństw polanej octem, to jak tak się zastanowić, to przecież to jest kurwa piękne.
Istnieje taka teoria, że to w jakim języku mówimy, wpływa na sposób w jaki myślimy i odbieramy świat. Polak to też jest ktoś, kto non stop narzeka i nigdy mu się nic nie podoba, bo zawsze mogłoby być coś łatwiejsze, prostsze, bardziej posolone, inne. Wiele rzeczy mnie denerwuje, tyle rzeczy bym zmieniła, pomimo tego, że jednym z największych problemów jest to, że wszyscy by coś zmienili i nikt się z sobą nie zgadza. Ale trudno. Jak żyć?
Kocham Cię czytać! Wincyj wpisów!
xo
PolubieniePolubione przez 1 osoba
xoxoxoxoxoxo
PolubieniePolubienie